Gość |
Wysłany: Czw 9:52, 12 Paź 2006 Temat postu: Niezidentyfikowany pojazd |
|
Ostatnie promienie gasnącego słońca, wpadały przez rozbite okna ruin, kładąc się na kamiennej posadzce. Jedyne dodatkowe światło pochodziło z zardzewiałej zapalniczki, z której tlił się niewielki płomień. Nagle wielka, obrośnięta rudawymi włosami łapa sięgnęła po zapalniczkę. Ogień zgasł, a w jego miejscu pojawił się nieprzenikniony mrok. W komnacie zawalonej tonami gruzu poruszyła się postać. Była tam, choć nikt jej nie mógł dostrzec. Gdyby ktoś skupił się, wyczułby drganie powietrza wewnątrz pomieszczenia. W końcu, udała się do prowizorycznych drzwi zrobionych z kilku zbutwiałych desek. Po czym szybkim, silnym ruchem rozwaliła je. Kiedy wyszła jej ciało oświetliły promienie odbite od tarczy księżyca. Był to mężczyzna w średnim wieku o masywnej budowie. Nie był wysoki, ale ktoś, kto zlekceważył go, płacił za to największą cenę. Jego oczy przybrały kolor zielony. Choć doświadczony obserwator stwierdziłby, że te oczy należą raczej do kota niż człowieka. Jego owalną twarz porastała kilkudniowa, rudawa szczecina, ale mężczyzna wcale się tym nie przejmował. Był samotny. Nie zależało mu na schludnym wyglądzie. Nie miał włosów. Jego głowa była wygolona tak dokładnie, że ktoś mógłby nawet przejrzeć się w jego głowie jak w zwierciadle, kiedy na jego czerep padają promienie odbite od księżyca. Mężczyzna ubrany był w powłóczyste szaty, które skrywały prawdę o jego ciele. Jego jedyną wadą przynajmniej w jego mniemaniu była niesprawna, lewa noga, która uniemożliwiała mu szybkie chodzenie. Nie nosił żadnych ozdób. Nie interesowały go. Chyba, że ktoś za ozdobę uzna jakiś drewniany krzyżyk zawieszony na rzemieniu. Jego długie brudne paznokcie chwyciły za stalowy łańcuch, który spełniał funkcję pasa. Tam znajdował się jego obrzyn. Znalazł go niedawno szukając metalu w opuszczonych budynkach nieopodal ruin. Jedyną wadą tej broni były naboje, które są trudne do zdobycia. Jednak doświadczony strzelec potrafił nim szybko zlikwidować przeciwnika. Oczywiście był jeszcze problem z szybkością ładowania broni, ale wtedy mężczyzna sięgał po swój łańcuch i rzucał się w wir walki. Teraz jednak walka nie pochłaniał jego myśli. Delektował się zimnymi podmuchami wiatru, które smagały jego zahartowane ciało. Szedł po wysuszonej trawie rozdeptując ją swoimi ciężkimi, skórzanymi butami. Zdawał sobie, że idąc wytyczoną ścieżką robi dużo hałasu. Lecz nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś może mu coś zrobić. Szedł spokojnie wolnym krokiem bardziej wyluzowany niż zwykle. Nagle zza kilku drzew dostrzegł małe światełko. W jego mniemaniu nie wyglądało to na ogień. To musiało być światło pochodzące z jakiegoś reliktu minionej ery. Mężczyzna usłyszał świst i zobaczył pod swoimi nogami strzałę. Lekko zdenerwowany stanął w miejscu. Po chwili zza drzew wyszło dwóch ludzi ubranych w skórzane kaftany. Na plecach mieli przewieszone szable a w dłoniach trzymali prowizoryczne łuki. Ostrożnie zaczęli podchodzić do niego z oby dwu stron bacznie mu się przyglądając. Jeden z napastników wyciągnął niewielkie urządzenie, które migało czerwonym światłem. Mężczyzna już wiedział kim byli. To funkcjonariusze ochrony wolnego miasta Draqemid. Rozpoznał również urządzenie, które mieli przy sobie. Był to czytnik danych osobowych. Wszyscy obywatele Draqemidu i pobliskich wiosek powinni mieć wszczepione mikroprocesory na prawym ramieniu, które umożliwiały identyfikacje danego człowieka. Mężczyzna pozwolił im do siebie podejść. Gdy jeden z nich próbował odsłonić jego prawe ramię, wyciągnął obrzyna lewą ręką i strzelił prosto w twarz funkcjonariuszowi stojącemu po jego lewej stronie. Ofiara padła na ziemię a w jego głowie było widać tylko dwie ziejące dziury, z których wyciekała posoka zmieszana z mózgiem. Mężczyzna nie miał czasu na strzepywanie resztek mózgu i krwi ze swojego ubioru, szybko odwinął się w kierunku drugiego funkcjonariusza, który był w szoku i roztrzaskał mu czaszkę obuchem obrzyna. Posoka zalała mu twarz, ale mężczyzna nie przejął się. Zabrał ofiarom prowiant, oraz jakieś monety.
- Chcieliście pokonać Mortifera. To Mortifer pokonał was. – Powiedział do siebie mężczyzna i ruszył przed siebie.
***
W korycie rzeki Nubo dzieci kopały łopatami w ziemi. Nie wszystkie miały łopaty. Używały także kopaczek, drewnianych łyżek oraz długich, brudnych pazurów. Była susza. Ziemia była sucha i popękana. Wielu artystów i wrażliwych na piękno natury ludzi zauważyliby pęknięcia ziemi, które tworzyły coś na podobieństwo pajęczej sieci. Wszystkim doskwierał głód i pragnienie. Rzeka niemalże już wyschła, a wysokie temperatury nadal utrzymywały się. Dzieci, Starcy padali z gorąca jak muchy. Ludziom z wioski Urdsad groziły nie tylko głód i pragnienie, ale także zaraza. Nikt nie ryzykował spalenia ciał martwych. Każdy wiedział, że mała iskierka może spowodować wielką pożogę, która zbierze krwawe żniwo. Dzieci kopały w ziemi koryta rzeki, aby odnaleźć choćby kroplę wody. Jeden z najstarszych chłopców, dwunastoletni Derfidern kopał gdzie indziej niż reszta dzieci. Kopał bardzo głęboko, można powiedzieć, że jego 150 cm ciało było już niewidoczne dla reszty ludzi. Wykonywał szybkie zamaszyste ruchy pracując starą kopaczką, która co chwile się psuła. Miał już kończyć kopać w tym miejscu, gdy nagle narzędzie uderzyło w coś twardego. Chłopak chciał się dowiedzieć co znalazł. Zaczął silniej kopać. Najpierw zobaczył koło potem drugie oraz jakieś metalowe rurki przytwierdzone do nich. Za bardzo nie wiedział co to jest.
- Znalazłem skarb! – Zawołał chłopak z entuzjazmem. Był tak podniecony całym znaleziskiem, że nie zauważył gromady dzieciaków, które stały nad nim.
- Hej Derfidern, co tam znalazłeś? – Zawołał mały chłopczyk z błyskiem w oku.
Derfidern popatrzył się do góry i dopiero zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy patrzą na niego i jego znalezisko.
- Ja sam nie wiem co to jest właściwie. – Odpowiedział wszystkim.
- Zanieśmy to pokazać Staremu. – Zawołał chłopak o rudawej czuprynie.
Dzieciaki wyciągnęły Derfiderna z dołu razem z niezidentyfikowanym przedmiotem.
Pomimo upału dzieci z uśmiechem na ustach biegły ile sił w nogach do wioski, niosąc ze sobą znalezisko Derfiderna. Wkrótce dzieci dotarły do domostwa Starego. Budynek nie był w najlepszym stanie. Ściany z piaskowca były dość mocno popękane, a słomiana strzecha była mocno podziurawiona. Okna domu były zabite deskami, tak więc światło słoneczne mogło wpadać jedynie przez strzechę. Jeden z chłopców zaburzył drobną piąsteczką w drzwi. Gdy drzwi powoli zaczęły się otwierać, do nozdrzy dzieci dobiegł okropny fetor ziół dobywający się z wnętrza domostwa. Mogli się już przyzwyczaić do tego smrodu, ale za każdym razem wzbudzał w nich chęć do rzygania. Z mroku wyłoniła się postać. Był to Stary. Stary był mężczyzną, który podobno przeżył już sto lat. W każdym razie już trzy pokolenia w wiosce o nim mówiły, a jak pójdzie dobrze to i czwarte zacznie wymyślać legendy na jego temat. Pomimo przeraźliwego wyglądu dzieci lubiły słuchać jego historii wieczorami. Twarz mężczyzny przypominała już kościotrupią. Każdy kto go widział zadawał sobie pytanie czy widzi jeszcze człowieka, którego pergaminowa skóra jest naciągnięta na same kości, czy to już śmierć nawiedziła jego wioskę. Stary ubierał się w lniane prześcieradła, którymi opasywał
sobie biodra. Na resztę ciała ubierał pobrudzoną koszulę, oraz czarną, skórzaną kurtkę z napisem Waffen – SS. Głowę przykrywał zawsze kapturem, który doszyty był do czarnego płaszcza. Spod głębokiego kaptura widać było jego żółte, długie włosy.
- Czego chcecie dzieciaki? – Zapytał charczącym głosem starzec.
- Derfidern znalazł jakiś dziwny przedmiot w korycie rzeki. – Odpowiedział mu jeden z dzieciaków.
- Ach ten przedmiot. Pokażcie mi go bliżej. Albowiem moje oczy nie są już takie sprawne jak kiedyś. Zapewne jest to jakiś pojazd. Należy go oczyścić z ziemi i przyjrzeć mu się dokładnie. – Oświadczył Stary.
Po chwili zastanowienia wrócił do swego domu i przyniósł starą szmatę. Zaczął czyścić przedmiot znaleziony przez Derfiderna. Najpierw wyczyścił koła, potem aluminiowe ramy, korby, zębatki i łańcuch. Po skończonej pracy zaczął mówić:
- Drogie dzieci chyba wiem co mamy przed sobą. Jest to pradawny pojazd zwany rowerem. Mój dziadek narysował mi kiedyś ten pojazd i tłumaczył jak działa. – Wytłumaczył starzec
- A więc dzięki temu rowerowi można poruszać się szybciej? – Zapytał niepewnie Derfidern.
- Tak chłopcze. Możesz sobie zatrzymać rower, ale nie wiem jak długo pojeździsz na nim. Trudno też określić jak poruszać się tym pojazdem – Oświadczył ponuro Stary.
- Zabieram ten pojazd. – Oświadczył ponury głos dobiegający zza dzieci. Był to komisarz wioski Halimkar jak się okazało.
- Ty parszywa świnio! – Wrzasnął na niego Derfidern, po czym zaczął walić w niego pięściami. Komisarz stał niewzruszony tą sceną i zarekwirował pojazd. Dzieci natychmiast zaczęły szlochać. Wszyscy sąsiedzi przyglądali się tej scenie.
- Dzień, jak co dzień. – Skomentował jeden z mieszkańców Urdsad. Nieszczęsne dzieci rzuciły na ziemię narzędzia i rozbiegły się po wiosce płacząc.
***
Następnego ranka całe Urdsad usłyszało krzyki komisarza Hamilkara. Darł się w niebogłosy ubliżając każdemu, kto wszedł mu w drogę. Okazało się, że ktoś ukradł rower. Oczywiście pierwszym podejrzanym był Derfidern. Hamilkar bez żadnych wyjaśnień wtargnął do domostwa rodziców Derfiderna i zaczął bić chłopca drewnianym kijem. Następnie pociągnął go za długie kędzierzawe włosy i uderzył go pięścią w nos.
- Co myślisz gnoju, że się nie domyślę kto ukradł rower? – Zapytał Hamilkar nie zważając na to, że krew cieknie chłopakowi z nosa.
- Ale panie komisarzu, ja nie… – Chłopak nie skończył mówić gdyż ponownie dostał w twarz, tak silnie, że rozległ się dźwięk pękającej kości.
Nagle do pokoju weszła trzecia osoba. Komisarz nawet nie zdąży spojrzeć na nowo przybyłą postać, kiedy do jego nosa przytknięte zostały lufy obrzyna.
- Myślisz skurwysynie, że możesz bezkarnie pastwić się nad bezbronnymi dziećmi? – Zapytał retorycznie Mortifer. Oczywiście według obowiązującego prawa Draqemidu przedstawiciel władzy mógł karcić dzieci. Jednak Mortifer nie uznawał ziemskich praw. Te prawa zrobiły z niego renegata tylko dlatego, że chciał być niezależny. Rozwiązał łańcuch opasujący jego szatę i związał nim ręce komisarza, które złożone były za plecy. Gdy Mortifer uporał się z przewiązaniem łańcucha przerzucił go przez belkę stropową. Następnie zaczął podciągać Hamilkara do góry. Nie było to łatwe zadanie. Komisarz ważył ponad sto kilo, co zresztą było widać po jego tuszy. Jego ręce zaczęły się wykrzywiać do góry. Hamilkar zaczął się wić i przeklinać, ale Mortifer nie miał zamiaru mu odpuścić. Zaparł się o kamienną ścianę i pociągnął łańcuch do siebie. W końcu usłyszał trzask kości w barkach Hamilkara. Komisarz wisiał teraz bezwładnie, a z jego oczu dobywały się łzy. Nagle Derifdern poczuł straszny fetor. Popatrzył na komisarza i zrozumiał. Hamilkarowi puścił zwieracz. Mimo, że chłopiec miał złamany nos, a po jego policzkach ciekły łzy, zaczął się głośno śmiać.
- Co się stało chłopcze? – Zapytał Mortifer, po czym wypuścił z rąk łańcuch.
Ciało komisarza spadło z wielkim hukiem na podłogę. Jednak Hamilkar nie był w stanie się podnieść.
- Wczoraj znalazłem rower w korycie rzeki. Potem byłem z innymi dziećmi u Starego. Naszego miejscowego matuzalema, który wie z wszystkich najwięcej o świecie. On powiedział nam czym jest przedmiot znaleziony prze ze mnie. Bo przedtem nie wiedziałem, że nazywa się rower. Potem przyszedł komisarz i zabrał mój skarb. A dziś rano wtargnął do mojego domu i zaczął mnie bić i oskarżać mnie o kradzież roweru. – Odpowiedział chłopak krzywiąc się cały czas i narzekając na ból.
- Czy mógłbyś mi opisać ten przedmiot? – Zapytał wybawiciel.
- A więc przedmiot ten składa się z dwóch kół, na które naciągnięta jest guma. Posiada także metalowe rurki łączące całość. Do roweru również przymocowane są jakieś śruby, korby, zębatki i poprzeczna rurka, która zdaje się być mechanizmem kierującym. Jednak tego nie mogę być pewny. Lecz Stary twierdził, że to pojazd. – Odpowiedział Derfidern patrząc cały czas na swego oprawcę, który leżał na podłodze.
- Postaram się chłopcze odzyskać ten przedmiot, który zapewne jest reliktem minionej ery, albowiem jeszcze go nie widziałem nigdy w życiu – Odpowiedział ze spokojem mężczyzna i wyszedł z domu.
***
Po spękanej ziemi przebiegała zielona jaszczurka upstrzona w żółte plamki o nieregularnych kształtach. Biegała wśród wysuszonej trawy ruszając szybko drobnymi łapkami i długim ogonem. W końcu natrafiła na skórzany but przyozdobiony ostrymi ćwiekami, które mogły służyć do walki. Jaszczurka jakby instynktownie użyła ćwieków do wspięcia się po bucie. Mortifer poczuł, że coś chodzi po jego nodze. Gdy zobaczył gada szybko strącił go ze swej nogi. Mężczyzna szedł przed siebie wśród żółtobladych traw rozglądając się dookoła. Przed nim majaczył obraz wielkiego wulkanu, który zasypywał okolice tumanami pyłu. Mortiferowi nie uśmiechało się tam iść, ale według ustaleń tam powinien znajdować się przedmiot, który miał znaleźć. Dotarcie do stóp wulkanu zajęło mu pięć godzin. Irytowało to Mortifera, ale nic nie mógł zrobić. Jego noga nie była sprawna tak jak chciał. Postanowił kiedyś, że jak nazbiera wystarczającą ilość bogactwa to każe wszczepić sobie cybernetyczną nogę, która za pomocą wielu technologii zarówno genetycznych, jak i cybernetycznych umożliwi mu sprawne poruszanie się. Mortifer nie był głupi. Wiedział, że na świecie żyją androidy oraz pół-androidy pół-ludzie. Co prawda były to zazwyczaj maszyny do zabijania, ale czy on też nie był takim mordercą? Tylko różnić się będzie tym, że będzie niezależny. Powoli mężczyzna zaczął się wspinać po stoku wulkanu idąc powoli i ostrożnie w kierunku krateru. Co chwile musiał uskakiwać przed lecącymi z góry kamieniami, które łatwo mogły go zabić. Mortiferowi robiło się coraz gorącej. W końcu rozebrał swoją szatę i pociął ją na kawałki. Wokół bioder zrobił sobie przepaskę, która ukrywała jego przyrodzenie. Z reszty ubrania zrobił pasy, którymi obwiązał sobie nogi do kolan, a ręce aż do łokcia. W prawej ręce niósł swego obrzyna, a na lewej zawiązał łańcuch. Teraz można było go zobaczyć w całej okazałości. Mężczyzna był dobrze zbudowany. Jego mięśnie starannie były wyrzeźbione przez ćwiczenia i życie. Jego klatkę piersiową porastały gęste włosy, które przysłaniały blizny, pamiątki minionych lat. Mortifer wspinając się zauważył wejście do pieczary. Od wejścia do groty dzieliło go zaledwie dwadzieścia metrów. Jednak wiedział, że dwadzieścia metrów to nie jest mało. Powoli ruszył w kierunku pułki skalnej, która była wejściem do pieczary. Gdy wdrapał się na półkę skalną był cały czarny od pyłu, który dobywał się z wulkanu. Jemu to nie przeszkadzało. Wiedział, że czarny pył na jego ciele jest jego sojusznikiem. Nie zapalał światła wchodząc do groty. Na ścianach świeciły fosforyzujące grzyby, które dawały tyle światła by mógł widzieć. Powoli poruszał się w głąb korytarza. Nic nie uszło jego uwadze. Kable plączące się pod jego nogami świadczyły o tym, że ktoś świetnie zagospodarował ten teren. Niepokoiły go tylko okrzyki i jęki dobywające się z głębi korytarza. Miał zamiar sprawdzić co się dzieje w tym kompleksie. Kiedy szedł dalej zaczął zauważać maszyny i masę przewodów, które łączyły się w jedną sieć. Mortifer nie był obeznany z technologią jakąkolwiek, ale wiedział że nie należy lekceważyć przeciwnika, który posiada taki sprzęt. W końcu doszedł do skrzyżowania korytarzy. Teraz wiedział, że musi iść na wschód. Stamtąd bowiem dochodziły krzyki pełne strachu i bólu. Mężczyzna zauważył strażnika opierającego się o ścianę jaskini. Jego czarne skórzane buty, aż się świeciły od czystości. To samo można było powiedzieć o czarnym mundurze strażnika, który trzymał w ręce starego schmeisera. Mortifer zaczął skradać się w jego stronę i przy okazji wyjmował z lewego buta nóż. Powoli podszedł do strażnika i zatkał mu dłonią usta. Po czym wbił mu w serce nóż. Następnie wycofał się powoli ze strażnikiem do tunelu, z którego przed chwilą wyszedł. Tam rozebrał swoją ofiarę i przywdział jej mundur. Nie leżał na nim idealnie. Spodnie były trochę ciasne i za bardzo opinały go, ale nie było wyboru. Wziął ze sobą schmeisera i łańcuch, a starego, dobrego obrzyna włożył za nowiutki pas. Postanowił iść dalej na wschód. W niedługim czasie dotarł do pomieszczenia, w którym pewien człowiek zabawiał się z kobietą, która najwyraźniej tego nie chciała. Przyciskał ją swoim ciałem. Po policzkach kobiety spływały łzy. Wrzeszczała w niebogłosy, ale nikt jej nie chciał pomóc. Mortifer podszedł do strażnika i chwycił go za kark. Dalej już było tylko słychać dźwięki kruszonej czaszki. Mortifer nie miał litości. Walił głową mężczyzny o stół, aż przestał się ruszać. Przerażona kobieta uciekła. Nagle Mortifer poczuł ból w nodze. Po chwili wyciągnął z buta strzykawkę i wbił sobie w nogę. Lekarstwo powoli działało jednak musiał położyć się na stole by ból minął. Gdy tak leżał w pomieszczeniu zobaczył ruszający się cień na ścianie. Powoli sięgnął dłonią po swego obrzyna i wystrzelił w kierunku, gdzie przewidywalnie była postać, której cień odbijał się na ścianie. Niestety chybił. Mortifer pośpiesznie zwalił się za stół. Zauważył młodego mężczyznę w skórzanych ubraniach i wysokich butach. Jednak nie to rzucało się w oczy najbardziej. Tylko ten zielony irokez na głowie mężczyzny. Mortifer spostrzegł także to, że mężczyzna porusza się na czymś co miał odzyskać. Ruszył w kierunku przeciwnika, lecz on był już przygotowany. Śmignął biczem Mortifera w twarz zrywając mu kawałek skóry. Z rany zaczęła płynąć krew. Napastnik nie czekał na Mortifera tylko smagał go swym biczem rozcinając jego mundur i skórę w wielu miejscach. Mężczyzna przypomniał sobie o łańcuchu zwisającym z jego lewej ręki. Nagle wpadł w szał. Był jak mityczny berserker. Nie czuł już bólu, chociaż nadal trafiały go ciosy przeciwnika. Mortifer tańczył z łańcuchem był jak opętany człowiek podczas rytualnego tańca. W końcu zaszarżował na mężczyznę z irokezem i zaczął go spychać w tył. Łańcuch sięgnął wroga i zaplątał mu się wokół szyi. Mortifer pociągnął za łańcuch i powalił na ziemię przeciwnika wykonując lewy sierpowy.
- Błagam... Błagam o litość. – Wołał zakrwawiony mężczyzna.
- Oto wyciągnę rękę przeciwko Filistynom, wykorzenię Keretytów i wyniszczę resztki krainy nadmorskiej. Dokonam na nich wielkiej pomsty za pomocą srogich kar. Wtedy poznają, że Ja jestem Pan, gdy dokonam na nich pomsty. – Odpowiedział Mortifer i chwycił obiema rękami głowę mężczyzny i przekręcił je szybkim ruchem tak perfekcyjnie, że słychać było wyrazisty trzask kości.
***
Mortifer oddał rower Derfidernowi. Chłopakowi ładnie goiły się rany. Mężczyzna ubrany w nowy mundur włożył obrzyna za pas i obrócił się do chłopca plecami. Następnie ruszył przed siebie.
- Dziękuje panu bardzo! – Wykrzyczał chłopak. Oczy Mortifera zaszkliły się a z oczu zaczęły napływać łzy. Nie obrócił się już do chłopca. Ruszył przed siebie i już nigdy nie zagościł w Urdsad. |
|